Tytuł: Love like a wind.
Paring: Kaisoo
Rodzaj: Dramat
Długość: Three parts
Dzień zapowiadał się pięknie. Słońce zawisło wysoko na
niebie, przedzierając się zadziornie przez firanę w jego pokoju. Przeciągnął
się, ziewnął i przetarł oczy siadając na łóżku. Rozejrzał się i zawiesił wzrok
na zegarku. Widząc, że ten wybija dopiero siódmą rano ucieszył się i postanowił
choć raz zrobić Kyungsoo niespodziankę. Szybko się umył, przebrał i zszedł na
dół kierując się od razu do kuchni. Otworzył lodówkę i dokładnie zaczął
przeglądać jej zawartość. Nie był jakimś wybitnym kucharzem i wolał nie
sprawdzać swoich umiejętności kulinarnych na Kyungsoo. Postanowił więc, że
zrobi zdrowe, pożywne i kolorowe kanapki. Wyjął z lodówki pomidory, ogórki,
sałatę, ser i szynkę. Poszukał też kilka rzodkiewek i szczypiorek. Wstawił wodę
na herbatę i wziął się za robienie kanapek. Nucąc sobie pod nosem jedną ze swoich ulubionych piosenek poruszał się po
kuchni tanecznym krokiem. Nawet nie zauważył, kiedy D.O stanął w drzwiach
kuchni i oparł się o ich framugę ramieniem. Kiedy właśnie robił półobrót po
talerz na kanapki dojrzał stojącego w drzwiach bruneta i o mało nie wypuścił
talerza z rąk.
- Wystraszyłeś mnie. – roześmiał się i podszedł do
przyjaciela. Złapał go delikatnie za rękę i pociągnął w stronę stołu. Odsunął mu krzesło i posadził na nim.
Postawił talerz z kanapkami na środku stołu i zalał herbatę. – Mam nadzieję, że
będzie Ci smakować.
- Na pewno, dziękuję. – uśmiechnął się i zabrał za jedzenie.
– Poszedłbyś ze mną gdzieś dzisiaj?
- A gdzie? – spytał z uśmiechem Jongin pochłaniając kolejną
kanapkę.
- Myślałem o… Wesołym miasteczku.. Zawsze chciałem do niego
iść.. Albo marzyło mi się spróbować jazdy konno.
- Wesołe miasteczko? Chcesz tam dzisiaj iść? – Jongin
spoważniał na chwilę. Czy to aby byłby dobry pomysł? W końcu to miejsce jest
męczące… Zwątpił, czy jest ono odpowiednie właśnie dla jego ukochanego. Jednak
po chwili zastanowienia doszedł do wniosku, że nie powinien mu zabraniać
czegoś, o czym marzył. Chciał iść więc dobrze, pójdzie…
- Dobrze, możemy jechać dzisiaj do wesołego miasteczka.
Myślę, że może być zabawnie. – uśmiechnął się blado i dopił herbatę. – Dzisiaj
ja dyżuruję w kuchni, więc Ty idź się przygotuj, a ja posprzątam. – nakazał mu
i wziął się za zbieranie naczyń ze stołu.
- Ok, ale… - Kyungsoo ledwo powstrzymywał śmiech. – Obiad
też masz zamiar ugotować?
Jongin zatrzymał się w połowie drogi do zlewu, jakby
analizując pytanie przyjaciela i spojrzał na niego.
- Może jednak obiad sobie podaruję… - oboje roześmiali się.
Kai zaczął zmywanie, a D.O ruszył po schodach do swojego pokoju, aby wziąć
prysznic i się przebrać.
Patrzył na niego tak, jak wtedy, kiedy pierwszy raz go
zobaczył. Sam dziwił się, że tak szybko to wszystko minęło. Kiedy zdążył go tak
pokochać? To w ogóle normalne, możliwe? A może… Może po prostu byli sobie
przeznaczeni? Właśnie siedzieli na jednej z ławek przy dużej fontannie, robiąc
sobie niewielką przerwę między atrakcjami w wesołym miasteczku. Kyungsoo
właśnie zajadał lody bakaliowe i niespostrzeżenie ubrudził sobie nimi nos i
prawy kącik ust. Jongin zaśmiał się, co zwróciło uwagę chłopaka.
- Co? Co Cię bawi? – spytał zdezorientowany D.O.
- Ty. – odparł i ponownie się zaśmiał. Kyungsoo uniósł jedną
brew do góry i zaczął przyglądać się śmiejącemu Jonginowi. – Zobacz… - szepnął
Kai i wytarł palcem nos chłopaka z białej mazi lodowej.
- Och! – tym razem i Kyungsoo zaczął się śmiać. Jongin
jednak to zignorował i delikatnym ruchem przetarł zabrudzony kącik ust
towarzysza, co całkowicie rozproszyło chłopaka. Przesunął palcem po jego dolnej
wardze i zatrzymał się na podbródku. Kyungsoo patrzył na niego, a on czuł, jakby
nikogo oprócz nich tam nie było. Tak jakby cały ten świat przy nim znikał...
Pochylił się nad nim i powoli zbliżał, by chwile później złożyć na jego ustach
czuły pocałunek. Odsunął się od niego, uśmiechnął i złapał go za rękę.
Pociągnął w stronę kasy i zapłacił za przejażdżkę na diabelskim młynie. D.O
szczęśliwy zajął miejsce w jednym z wagoników, przytulił się do siedzącego obok
Jongina i zamknął oczy…
Lubił patrzeć na jego uśmiechniętą twarz i czuć jego dotyk.
W końcu młyn stanął na najwyższym punkcie. Kyungsoo otworzył oczy i spojrzał na
całą widoczną okolicę, zawsze chciał podziwiać ją z daleka, zobaczyć w całej
okazałości. Była taka piękna… Jongin ścisnął mocniej jego dłoń i spojrzał na
niego czule. D.O uśmiechnął się szeroko i podekscytowany tym wszystkim, co
właśnie było mu dane zobaczyć spojrzał na Kaia z nadzieją w oczach.
- Zróbmy sobie zdjęcie – wyszeptał.
- Ok. Ale czekaj, że teraz? – spytał tancerz.
- Tak, tak! Właśnie teraz, zróbmy je. – ponaglał go brunet.
- Dobrze, dobrze. – uśmiechnął się Jongin i wyjął telefon. –
Już robię.
Wsiedli jeszcze do kilku karuzeli, aż w końcu Jongin
rozbawiony zaciągnął Kyungsoo na karuzelę, która miała siedzenia w kształcie
postaci z bajek, kucyków, była kolorowa i pięknie oświetlona, jeździła w kółko,
spokojnie i delikatnie. Gdy na nią wsiedli, byli najstarszymi, którzy na niej
pojechali, ale D.O był naprawdę szczęśliwy. Uśmiechał się i ściskał Kaia za
rękę. Przytulił się do niego i przysnął.
Gdy tylko zeszli z karuzeli D.O chciał jeździć dalej, jednak
Jongin namówił go, by wrócili do domu. Widział przecież, jak brunet jest
zmęczony.
Po powrocie zjedli obiad, a zmęczony Kyungsoo położył się na
kanapie i zasnął. Widząc to, Kai uśmiechnął się pod nosem i okrył go kocem. Sam
usiadł obok, na fotelu i wpatrując się w śpiącego D.O w końcu sam zasypia.
Poczuł czyjś ciepły dotyk na swojej dłoni. Otworzył powoli
oczy i zobaczył kucającego przy nim Kyungsoo, który wciąż okryty kocem jedną
ręką trzymał go oplecionego przy szyi, a drugą gładził dłoń Jongina. Kai
rozbudził się i wyprostował.
- Pójdziesz ze mną na chwilę na dwór? – spytał Kyungsoo
uśmiechając się spokojnie. Jongin przytaknął, wziął go za rękę i poszedł za
nim. Wyszli przez taras, zeszli na trawę, a wtedy D.O rozłożył koc na trawie i
usiadł. Jongin przysiadł się obok niego, a po chwili oboje leżeli obok siebie i
wpatrywali się w gwiazdy. Jongin leżał przytulając do siebie D.O i gładził jego
ramię.
- Wiesz co? Niebo naprawdę jest dziś niesamowite. – szepnął do
niego. Kyungsoo spojrzał na niego zaciekawiony.
- Dlaczego? – spytał brunet.
– Bo… Niebo wygląda
dziś jak brokat na Twojej bluzce. – Kyungsoo zerknął na swoją bluzkę i ponownie
spojrzał na ukochanego uśmiechając się szeroko. – Dlatego jest takie piękne.
Jongin powiedział to i pocałował go w czubek głowy. Leżeli
tak jeszcze przez chwilę, aż chłopak nie zasnął. Kai uśmiechnął się sam do
siebie i wziął go delikatnie na ręce, przeniósł do sypialni, okrył kołdrą i
położył obok niego. Zasnęli w mgnieniu oka wykończeniu wspaniałym, pełnym
wrażeń i radości dniem.
Następnego ranka Jongin miał już przygotowaną niespodziankę.
Kanapki uszykowane i spakowane, koc, wszystko było gotowe i tylko czekało, aż
Kyungsoo zejdzie na dół.
Kiedy chłopak pojawił się na schodach Kai od razu podbiegł
do niego, przytulił i szepnął coś do ucha. Brunet uśmiechnął się czule i
pozwolił się prowadzić przyjacielowi. Jongin zawiązał mu opaskę na oczach i
pomógł wsiąść do samochodu. Jechali spokojnie wystawiając twarze do słońca
przez otwarty dach. Jongin prowadził spokojnie wóz i spoglądał co jakiś czas na
partnera uśmiechając się pod nosem.
Kiedy samochód się zatrzymał, Jongin wysiadł, pomógł
Kyungsoo i delikatnie zdjął opaskę, z jego oczu. D.O rozejrzał się dookoła z
otwartą buzią z wrażenia.
Malowniczy krajobraz szerzący się u stóp urwiska, przeplatający
się wszystkimi kolorami zieleni sprawiał pozory pradawnej puszczy nie zbadanej
ludzką stopą. Właśnie w tym miejscu biorąc głęboki wdech przy pierwszych promieniach
wschodzącego słońca człowiek czuł się wolnym od zmartwień. Woń lasu, rosy,
sosnowego, wilgotnego drewna pod dłońmi... Właśnie taki zapach miała wolność i
lekkość ducha.
Jongin trzymał ciężkie wysokie buty w dłoni. Szedł powoli w
stronę radosnego Kyungsoo, szurając nogami, pozwalając rosie chłodzić gołe
stopy. Minęli pensjonat. Stary, murowany dwupiętrowy domek, z przekrzywionym drewnianym
szyldem. Popękane blade ściany, w wgłębieniach których piął się dziki bluszcz
dodawały mu uroku. Sprawiał wrażenie opuszczonego, przez ciszę bijącą z jego
wnętrza. Żadnych krzyków rozbieganych dzieci, nadmiaru turystów, tłoku.
Zapomniane ranczo przez zwiedzających tutejsze okolice, było wymarzonym
miejscem, by skupić się wyłącznie na spędzeniu poza domem niezapomnianych chwil
razem. Kai sam nie wiedział skąd znał to miejsce, nie pamiętał. Jednakże miał
zapisane je w pamięci jako jedno z najbardziej wyjątkowych i zapragnął
podzielić się nim właśnie z Kyungsoo, który teraz stał przy drewnianej barierce
i cmokaniem próbował przywołać do niej jednego z biegających za nią koni.
Jongin podszedł do niego od tyłu i przytulił się do jego pleców. Zamknął oczy i
wciągnął zapach jego perfum.
- Chcesz spróbować? – spytał szepcząc mu do ucha. D.O ożywił
się i spojrzał na Kaia z niesfornymi iskierkami w oczach.
- Ale czego?
- No… Pytam czy… chciałbyś się przejechać.
- Na nim? – spytał Kyungsoo wskazując na czarnego,
dostojnego konia za ogrodzeniem.
- Na nim. – przytaknął.
- Oczywiście, że chcę! – Przytulił się do Kaia i pocałował
go w szyję. – Dziękuję…
Jongin trzymając mocno dłoń bruneta prowadził go w stronę
konia przyozdobionego już w siodło. Przykucnął i robiąc koszyczek z rąk czekał
na to, aby podnieść Kyungsoo do góry i ułatwić mu wejście na wysokiego ogiera.
Kiedy D.O siedział już w siodle, Kai złapał za wodzę i spokojnym krokiem ruszył
przed siebie. Kyungsoo widząc to, co się dzieje otworzył buzię i szeroko się
uśmiechnął. Po chwili zaczął się śmiać radośnie i wystawiać twarz do słońca.
- A Ty nie jeździsz? – krzyknął do prowadzącego konia Kaia.
- Nie… Wolę prowadzić Ciebie. – odparł z uśmiechem i
prowadząc dalej konia zaszedł na ogromną, wolno rosnącą łąkę. Przywiązał konia
do drzewa i pomógł Kyungsoo zsiąść. Wziął go za rękę i pobiegł przed siebie,
prosto w wysokie trawy. Rzucił się na ziemię ciągnąc towarzysza za sobą. D.O
upadł kładąc się na Jonginie. Ten uśmiechnął się tylko radośnie do bruneta i przegarnął
mu włosy, po czym wpił się w jego usta.
- Kocham Cię… - wyszeptał mu do ucha i złożył na jego szyi
czuły pocałunek.
Zaczęło się ściemniać, nawet nie zauważyli kiedy ten czas
minął. Wzięli więc wszystko i dziękując za konia i możliwość przejażdżki
wsiedli do wozu i ruszyli do domu. D.O przespał całą drogę powrotną, więc Kai musiał
go budzić, gdy wrócili do domu. Weszli do kuchni i planowali zrobić sobie
kolację jednak plany uległy zmianie, gdy Jongin złapał w ostatniej chwili
mdlejącego Kyungsoo.
- D.O? – spytał nerwowo. – Kyungsoo!
- Mm… - chłopak zamruczał, a na jego twarzy pojawił się
grymas. Kai pocałował go w czoło sprawdzając tym samym stan jego temperatury.
- Jesteś strasznie rozpalony… - szepnął, wziął go na ręce i
zaniósł na górę, do jego pokoju. Ułożył go delikatnie w łóżku i pobiegł do
łazienki po miskę z zimną wodą i ręcznik. Zamoczył go w lodowatej wodzie i
zaczął przykładać chłopakowi do czoła.
Przez bitą godzinę robił wszystko, by uciążliwa i męcząca
gorączka zniknęła. Niestety, na marne. Za to Kyungsoo znów dostał napadu
duszności i ponownie pluł krwią. Jongin usiadł obok niego i gładził go po
głowie.
- Shh… - przytulił uspokajającego się już chłopaka do piersi
i lekko kołysał się z nim w przód i tył. D.O jednak wykończony opadł na
poduszki i znów zaczął kaszleć. Kiedy wreszcie się nieco uspokoił, nabrał
powietrza do płuc i anemicznie wyciągnął rękę w stronę Jongina. Ten uchwycił ją
od razu i mocno ścisnął.
- Wiele razy wspominałem ten dzień.Pamiętasz go? Bo ja tak. Pamiętam go tak, jakby to było wczoraj… Czekaj… To było
wczoraj, prawda? – Jongin pokiwał przytakując głową. - Leżeliśmy pod gołym
niebem wpatrując się w gwiazdy. Powiedziałeś mi wtedy, że już zawsze patrząc na
nie będziesz myślał o mnie. Powiedziałeś: „ Niebo wygląda dziś jak brokat na
Twojej bluzce. Dlatego jest takie piękne.” Wciąż pamiętam tę noc, to było
wczoraj. Dla mnie już zawsze zostanie w sercu tamto wczoraj.
Jongin przygryzł dolną wargę próbując stłumić nadchodzący
płacz i próbujący wydostać się z jego gardła krzyk rozpaczy.
- Pamiętam też ten dzień, gdy pierwszy raz spojrzałeś na
mnie w ten sposób. To był piękny dzień, udany. Nawet bardzo udany. – Kyungsoo
uśmiechnął się blado i zakaszlał.
- Wyszeptałeś mi wtedy do ucha, bym został, bo właśnie tego
potrzebujesz. A ja, widząc Twoją twarz z czystym sercem zostałem… - wydukał Kai i ścisnął mocniej jego dłoń.
- Pamiętam tę noc i moment, w którym przesunąłem dłonią po
Twoim policzku ocierając słoną łzę. Z mojego powodu. Wiedziałem o tym. –
wyszeptał. –Wtedy zobaczyłem w Tobie to, czego do tamtej pory nie dostrzegłem w
nikim innym. – D.O ruszył ręką i zaczął sięgać po coś z szafki nocnej, jednak
sprawiało mu to trudność. Znowu zaczął się dławić. Jongin przybliżył się do
niego, objął ramieniem i zaczął go lekko poklepywać po plecach, co jakiś czas
masując je. Przygryzał wargi, aby hamować dźwięki i krzyki, które chciały
ogłaszać protest.
- Co mam Ci podać? – spytał zatroskany starając się zachować
zimną krew i spokojny ton głosu.
- Zeszyt… - szepnął brunet. Kai sięgnął więc do szuflady po
ciemnobrązowy, skórzany zeszyt owiązany dwa razy czarnym skórzanym paseczkiem.
– Przeczytaj. – dodał Kyungsoo i opadł spokojnie na poduszki. Jego oddech był
przyspieszony, a on sam próbował nad nim zapanować, co wychodziło mu kiepsko.
Jednak naprawdę się starał.
Jongin patrzył na niego jeszcze przez chwilę, po czym
otworzył zeszyt i zaczął go oglądać.
- Od końca, czytaj od końca… - dodał Kyungsoo i położył mu
rękę na kolanie. Kaia przeszedł przyjemny dreszcz, ale wziął się za czytanie
starannych zapisek przyjaciela.
„Poczułem coś, czego nigdy wcześniej nie czułem.
I już wiedziałem, byłem pewien, że kocham Cię najbardziej na
świecie.
Zrozumiałem tamtej nocy, że jesteś wszystkim, czego
potrzebuję.
Twoje zmęczone, czekoladowe oczy, w których tonąłem co
wieczór.
Były wszystkim tym, w czym tonąć chciałem.
Twój głos był tym, którego chciałem słuchać już zawsze.
A Twój zapach… Twój zapach chciałem pamiętać na wieki.”
- Dałbym wszystko za to abyś.. – głos Jongina urwał się w połowie
zdania, nie był w stanie wydobyć z siebie ani jednego słowa więcej. Gula, która
teraz była w jego gardle jednak stała się najmniej ważną rzeczą. Spojrzał na
wykończone ciało Kyungsoo, na jego zamknięte, opuchnięte oczy. Był taki blady,
a jego dłoń, którą jeszcze chwilę temu ściskał, ledwo go teraz trzymała.
Odłożył zeszyt i złapał bladą dłoń ukochanego dwoma rękami. Pot przestał już
ściekać mu z czoła, a oddech zwolnił i uspokoił się. Puls miał coraz słabszy…
Miałem wrażenie, że to sen.
Paskudny koszmar, który skończy się gdy tylko otworzę oczy.
Niestety, tej nocy robiłem to wiele razy, nie pomagało.
Wciąż leżałeś bez ruchu na aksamitnej pościeli, koloru
gwieździstego nieba.
Dotknąłem Twojego policzka, a droga, którą musiała pokonać
moja dłoń, była jedną z najtrudniejszych, jaką pokonywała do tej pory.
Drżałem.
Trząsłem się ze strachu o Twoje życie. O to, co będzie
dalej.
Co mam zrobić?
Zamknąć oczy i czekać, aż zaśniesz?
- Kyungsoo… Kocham Cię. – wyszeptałem. Miałem ochotę
wykrzyczeć to całemu światu i zapytać się, dlaczego Bóg jest taki
niesprawiedliwy.
- Jongin… - nagle usłyszałem Twój ledwo słyszalny szept.
Pochyliłem się więc nad Tobą, by móc lepiej Cię usłyszeć.
- Kocham Cię...
Poczułem silne ukłucie w klatce piersiowej. Czułem jak cały
drżę. Czy to możliwe, aby serce pękało z żalu?
- To.. – mówiłeś dalej – to były najpiękniejsze cztery dni,
jakie miałem w życiu. Zechciałeś mi je podarować. Przyjmę je jako… - znów
zacząłeś kaszleć. Z każdym kolejnym dźwiękiem urywającym się z Twoich płuc
czułem, jak przeszywa mnie nieopisany ból. Przestałeś i mówiłeś dalej. –
Przyjmę je jako przedwczesny prezent na urodziny…
- Urodziny? – powtórzyłem. Miałeś mieć urodziny? – Kiedy je
masz?
- Za… dwa… dni… - wyszeptałeś, a mi zrobiło się dziwnie
słabo. – Dziękuję Ci z całego serca… Ale.. Chcę zasnąć, jestem zmęczony… -
powiedziałeś. Co mam o tym myśleć? Zaśniesz? Zaśniesz, a jutro rano poczęstuję
Cię moimi skromnymi kanapkami, bo nie stać mnie na zrobienie niczego innego?
- Mogę… - zawahałem się. Poczułem, jak głos zaczyna mi się
łamać. – Mogę zasnąć przy Tobie?
Nie mogłem pozwolić na to, byś wyczuł mój strach. Nie
chciałem, byś się tym martwił. Przecież już dość Ci ciężko. Przytaknąłeś i znów
zacząłeś się dławić, a ja znów ponowiłem poprzednią czynność masując Twoje
plecy i poklepując je co jakiś czas. Przytrzymując Twoje osłabione, chude ciało
miałem wrażenie, że jesteś tak delikatny, tak kruchy, jak skrzydła motyla,
które mogą ulec zniszczeniu pod wpływem mojego dotyku. Twoje ciało opadło na
mnie bezwładnie. Położyłeś wciąż rozpaloną głowę na moim ramieniu…
- Dobranoc… Jongin. – Zagryzłem sine i ponadgryzane już
wargi, by powstrzymać łkanie, które cisnęło mi się na język. A Ty z uśmiechem
na ustach zamknąłeś oczy i wtulony we mnie zasnąłeś.
Leżałem tak z Tobą jeszcze przez chwilę trzymając Twoją
dłoń, a drugą ręką gładząc Cię po głowie. Wciąż czuwałem. Jednak… Twój oddech
zwolnił do minimum, a puls stał się ledwo wyczuwalny.
Twój oddech, którym okrywałeś mój policzek nagle ustał.
Zamarłem.
Wpatrywałem się w Ciebie wyczekując jakiejkolwiek reakcji.
- D.O … - szepnąłem. – D.O, obudź się. Słyszysz? D.O! To nie
jest śmieszne… - wypowiadając ostatnie zdanie puściły mi nerwy. Poczułem się
jak małe dziecko bojące się ciemności, które ktoś zamknął w ciemnej piwnicy.
Rozpłakałem się i podniosłem. Usiadłem na łóżku i wpatrywałem się w Twoją
spokojną twarz, która była już bez jakiegokolwiek wyrazu. Położyłem Twoją głowę
na swoich kolanach. Czułem jak po policzkach spływają mi łzy, a w moich uszach
odbijało się moje rozpaczliwe łkanie.
- Otwórz oczy… słyszysz? – szlochałem. – D.O otwórz oczy…
Wstań… Kyungsoo… Proszę… - zagryzłem pięść wbijając w nią zęby. – Błagam…
wstań…
Pochyliłem się nad Tobą i oparłem głowę na Twojej klatce
piersiowej. Ona już się nie unosiła, a ja już nie hamowałem płaczu. Słyszałem
jak mój szloch odbija się od ścian i daje mi po twarzy, czułem jak trzęsą mi
się ręce. Podniosłem się i wziąłem Twoją twarz w dłonie, pochyliłem się i
złożyłem na Twoich chłodnych ustach ostatni pocałunek. Opadłem bezwładnie obok
i wtuliłem się w Ciebie odczuwając agonię, która mnie ogarniała. Teraz ja szeptem powiem Ci, abyś został, bo właśnie tego potrzebuję...
- Wróć… - szepnąłem. – Proszę…
Mówi się, że po stracie najbliższej nam osoby, kiedyś w końcu się podniesiemy, że tak miało być. Więc dlaczego to tak bardzo boli? Dlaczego czuję się tak, jakbym stracił sens w życiu? Dlaczego wciąż mam wrażenie, że wybuchniesz śmiechem, podniesiesz się spod mojego ciężaru i zapytasz mnie, dlaczego płaczę. Chciałbym, abyś tak zrobił... Nawet wybaczyłbym Ci tak głupi żart ale...
Ty już nie wrócisz... Prawda?...