Tytuł: The Huge Black Hole
Zespół: EXO
Długość: Chaptered
Rodzaj: AU, Obyczaj, Psychologiczne, Romans, Dramat, Yaoi
Zespół: EXO
Długość: Chaptered
Rodzaj: AU, Obyczaj, Psychologiczne, Romans, Dramat, Yaoi
Rozdział 1.
Północna California była za dnia ostatnio skąpana
nieustannie w słońcu. Większość albo spędzała dni nad basenem, jechała nad
ocean, albo siedziała w domu unikając niemiłosiernie piekących promieni słońca.
Skwar smażył ludzi na ulicy, jakby ktoś nas wszystkich pozostawił na grzejącej
się na gazie patelni, z której nie było wyjścia. Ja jednak zdecydowanie wolałem
spędzać czas poza miejscem zamieszkania, poza domem, zapominając, że takowy w
ogóle istnieje. To żałosne podejście, ale będąc na moim miejscu… Bądźmy
szczerzy. Kto chciałby przebywać w takim miejscu? Burdel, w którym nic nie
funkcjonuje, bo wszystko jest dozwolone, gdzie nie ma ani zasad, ani wykroczeń.
Nie jest to w żadnym stopniu normalny, rodzinny dom. Rodzice są w konflikcie od
długiego czasu. Matka straciła pracę rok temu, załamała się i stoczyła.
Znalazła sobie upodobanie w innego typu pracy. Tak naprawdę, nie rozumiem ojca
i tego, że niczego nie robi w kierunku zmiany tej sytuacji. To wygląda tak,
jakby nie robił sobie nic z tego, że podczas jego nocnych zmian matka
przyprowadza klientelę do domu. Tutaj nie można chodzić, oddychać… żyć.
Wszystko jest takie psychopatyczne i niemoralne. Kiedy ich nie ma, jest nawet
znośnie. W miarę cicho, spokojnie, bez awantur, które rodzą się, gdy tylko
ojciec wraca do domu, a matka wciąż w nim jest. Dopóki się nie widzą, to nie ma
tragedii. Tak naprawdę, zupełnie szczerze… W tym domu panuje całkowity bezwład
i entropia. Czasami mam wrażenie, że tylko ja jestem tutaj normalny i dorosły
na tyle, aby prowadzić samodzielne życie. Reszta członków mojej rodziny powinna
poddać się terapii.
Jeśli chodzi o mnie… Naprawdę się staram. Skończyłem liceum,
wszystko zaliczyłem z… cóż, moje wyniki nie były najgorsze. Jestem z nich
zadowolony. Chciałem dostać się na uniwersytet rok temu, ale nie było nas stać…
Więc w ciągu minionego roku wziąłem się w garść i poszukałem dla siebie pracy.
Pracuję w sierocińcu, przychodzę tam trzy dni w tygodniu. W poniedziałek, środę
i w piątek. Uczę dzieci tańczyć i podstaw języka chińskiego, choć czasem robię
za opiekuna, czy po prostu bawię się z nimi. Na te drugie lekcje nie przychodzi
zbyt wielu, ale zawsze coś. Ale przede wszystkim są z tego pieniądze, a praca z
tymi dzieciakami jest naprawdę przyjemną odskocznią od tego całego syfu. Jak
dobrze pójdzie, to od następnego semestru będę mógł zapisać się na wymarzone
studia.
Chciałbym być psychologiem. Zawód ten wydaje się być dla
mnie, w moich oczach, zawodem jak najbardziej mi odpowiadającym. Owszem, kocham
tańczyć i zawsze będzie to częścią mojego życia. Jednak nie uda mi się z tego
wyżyć, czy wykarmić potencjalnej rodziny, którą być może założę. Kiedyś. Na
razie daleko mi do tego, mam dość problemów ze swoją aktualną, umowną, rodziną.
Czasami, w taki dzień jak dziś miewam przebłyski pomysłów na
to co zrobić, aby polepszyć naszą sytuację wewnętrzną. Jednak po głębszych
przemyśleniach i analizach każdej części kolejnego, nowego i wydającego się być
genialnym wyjściem ewakuacyjnym planu, dochodziłem do wniosku, że jest to nie
wykonalne. Zastanawiałem się wtedy jak mogłem nawet wziąć coś tak idiotycznego
pod uwagę.
Siedziałem właśnie w autobusie i zmierzałem w stronę
sierocińca, czekały mnie dwie godziny spędzone w salce prób z grupką przemiłych
dzieciaków, które na mój widok uśmiechały się szeroko odsłaniając rządki wciąż
wypadających zębów mlecznych. Obserwowałem przez szybę idących ulicami ludzi i
analizowałem w głowie ich życie publiczne. Po co się spieszą? Po co im
wszystko, czego tylko chcą? Na co im góra pieniędzy? Co im to da? Czy za pięć
lat będzie to miało w ogóle znaczenie? Albo co im da nieustanna gonitwa z
czasem i praca, która tak naprawdę odciąga ich tylko od kochających i
tęskniących za rodzicami dzieci, które nieustannie przesiadują na parapecie
okna wyglądając samochodu mamy, czy taty w nadziei, że tym razem nie zjedzą
kolacji z nianią.
Autobus zatrzymał się, a ja wysiadłem na końcu dzielnicy i
spokojnym krokiem zmierzałem w stronę parku, w którym znajdował się stary
pałacyk, który po remoncie został podarowany tutejszemu sierocińcowi. Osobiście
uważam, że to jeden z mądrzejszych ruchów naszych władz. Zrobili choć raz coś
pożytecznego, aczkolwiek… Czasami zastanawiam się nad tym, czy oni mieli w tym
jakiś swój interes, czy może naprawdę zrobili to bezinteresownie? Tego się na
razie nie dowiem, nie dociekam.
Zatrzymałem się przed bramą, za którą było widać już parkową
alejkę prowadzącą do celu. Wszedłem do środka i zamknąłem za sobą lekko
skrzypiącą, zardzewiałą bramę. Po przejściu zaledwie kilku kroków moich uszu
dobiegły nawoływania i radosne krzyki dobiegające od strony sierocińca.
„Jongin oppa! Hyung !” – ich dźwięczne, piskliwe okrzyki
odbiły się w mojej głowie echem i utkwiły w niej na dłużej. Dostrzegłem grupkę
dzieciaków z młodszej grupy wiekowej, którym opiekowałem się, gdy noona nie
była w stanie tego robić. Laura była uprzejmą i naprawdę wspaniałą osobą.
Kochała te dzieciaki jak swoje i była jedną z wychowawczyń grupy. Pracowała
tutaj i była córką właściciela. Miała około dwudziestu ośmiu lat i miała bardzo
sympatycznego męża. Niestety sami nie mogli mieć dzieci, dlatego Laura
postanowiła poświęcić się tym dzieciakom. Uważam, że genialnie się spełnia w
tej roli, a dzieci ją uwielbiają. Sam też ją lubię, zawsze mogę z nią swobodnie
porozmawiać. Jest dla mnie jak starsza siostra i zawsze mnie wspiera.
Przykucnąłem na środku ścieżki, postawiłem torbę obok siebie
i wyciągnąłem ręce ku biegnącej gromadce dzieciaków. Najstarsza z mojej grupy
szybko wyprzedziła pozostałych i rzuciła mi się na szyję podskakując radośnie.
To była najmilsza część dnia, która niestety ma kiedyś swój
koniec. Po lekcjach i kolejnych dwóch godzinach spędzonych na zabawie z
dzieciakami trzeba było wracać. Był upał, a człowiek mimo przebywania w cieniu
czuł się wykończony po dwóch godzinach biegania za sporą gromadką małych
urwisów. Pożegnałem się z nimi i chcąc nie chcąc musiałem wracać.
Ściemniało się już, a do domu jeszcze miałem spory kawałek
drogi. Słuchając w słuchawkach utworów w kolejności losowej starałem skupić się
na tym, co będę robił po powrocie, by nie zwrócić uwagi na panujący tam chaos. A
może nie będzie tak źle?
Jakże się przeliczyłem. Kiedy wszedłem na klatkę schodową i
nacisnąłem klamkę usłyszałem hałas i krzyki dochodzące z kuchni. „Super” –
pomyślałem. – „spotkanie po latach?” – zironizowałem w myślach i chciałem iść
do siebie, ale mijając w drodze do pokoju dostrzegłem, że w sypialni rodziców,
na ich łóżku leży jakiś roznegliżowany mężczyzna. Zrobiło mi się niedobrze.
Moja matka kłóciła się właśnie z ojcem w kuchni, a on co? Czekał na
dogodniejszy obrót sprawy?
Wpadłem do swojego pokoju, sięgnąłem plecach, wrzuciłem do
niego kilka rzeczy, szczoteczkę do zębów, moje pieniądze, wolałem brać je z
sobą i kilka innych drobiazgów. Zarzuciłem z powrotem na siebie kurtkę, ubrałem
buty i wyszedłem trzaskając drzwiami. Po drodze wykonałem tylko jeden telefon
do najbliższej mi osoby. Wiedziałem, że mogę na niego liczyć i że tym razem
także pozwoli mi oszczędzić sobie scen w domu i ostać u niego kilka dni.
Kyungsoo był moim najlepszym przyjacielem i rozmawialiśmy o
wszystkim. Wie doskonale, jak sytuacja u mnie wygląda i zawsze służy mi pomocą
i dachem nad głową. Czasami po prostu wystarczy, że jest.
Idąc do niego wstąpiłem do sklepu i kupiłem kilka piw. Nie
piję, żeby się zapić w cztery… Jednak czasami naprawdę lubię wypić. Ale nie
dlatego, aby zapomnieć o problemach. O nich się nie da zapomnieć. Nawet po
pijaku będą cię dręczyć, a wtedy jest jeszcze gorzej, bo jesteś w takim stanie,
że zabija cię fakt, iż jesteś bezsilny.
Zapukałem dwa razy i odczekałem, aż mi otworzy. Powitał mnie
z serdecznym uśmiechem i wpuścił do środka. Zjedliśmy razem kolację, gotował
naprawdę dobrze. Lepiej od mamy, kiedy jeszcze było normalnie. Porozmawialiśmy
chwilę o dzieciakach z sierocińca i o tym jak obaj spędziliśmy ten dzień. Potem
przenieśliśmy się do salonu, a tam wszystko posypało się jak sól z przewróconej
solniczki.
- Mam dość… – szepnąłem, otworzyłem butelkę i pociągnąłem
dużego łyka. Kyungsoo poklepał mnie po ramieniu, usiadł obok mnie na dywanie
obierając się o kanapę i stuknął swoją butelką o moją.
Siedzieliśmy tak długo, patrząc bezcelowo w telewizor.
Jednak żaden z nas go nie oglądał. Obserwowaliśmy tylko zmieniające się na nim
obrazy i rozmawialiśmy wciąż pijąc. Tamtego wieczoru jakoś… Straciłem rachubę
przy piciu… On chyba też. Nawet nie wiem kiedy uzbierało się na podłodze tyle
pustych butelek, w tym dwie po whisky. Gdybym był wtedy trzeźwy zauważył bym,
że gadamy totalne głupoty i snujemy same bezsensowne teorie, które nijak mają
się do naszego życia.
– Chciałbym… - sam nie wiem, dlaczego to powiedziałem.
Prawdopodobnie był to wynik zbyt dużej ilości alkoholu w organizmie… –
Chciałbym choć raz zrobić coś szalonego, coś… nienaturalnego i… po prostu… ulec
zatraceniu…
W tym momencie, jak na komendę, Kyungsoo wpadł na jakiś
błyskotliwy pomysł.
- Jakiego rodzaju zatraceniu? – spytał spoglądając na mnie z
szerokim uśmiechem na ustach.
- Obojętnie. – wzruszyłem ramionami i wlałem w siebie
kolejną dawkę piwnej substancji, która skutecznie wyniszczała moje komórki
myślowe tej nocy. Gdy tylko wypiłem zawartość butelki do dna, Kyungsoo
wyprostował się i przysunął nieco do mnie. Spojrzałem na niego unosząc jedną
brew ku górze i sięgnąłem w stronę stosu butelek, aby odstawić tam swoją…
Zupełnie nie spodziewałem się tego, ze zamiast ją odstawić, najzwyczajniej w
świecie ją przewrócę, jak i kilka innych. Wszystko przez D.O, który
niespodziewanie rzucił mi się na szyję i ciężarem swojego ciała obalił na
plecy. Podpierał się na wyprostowanych rękach patrząc mi prosto w oczy, a jego
wzrok schodził coraz niżej. Nie wiem, dlaczego się nie roześmiałem, dlaczego
nie odsunąłem go na bok. Kyungsoo wpił się w moje usta, a ja, zamiast
automatycznie go od siebie odepchnąć, po prostu poddałem się temu i rozchyliłem
nieco wargi, by lepiej wczuć się w ten niby niepozorny pocałunek.
Napierał na mnie swoim ciałem ocierając się o mnie, a ja nie
wiedząc co robić, po prostu pozwoliłem mu robić co chciał. Mówiłem o
zatraceniu, ale… Nie sądziłem, że będzie nim właśnie coś tak niemoralnego i…
ekscytującego.
Nawet nie zauważyłem kiedy jego pocałunki zaczęły mnie
podniecać. Chciałem ich coraz więcej, a wiązało się z tym posunięcie się o
kolejną granicę za daleko. Nie pojmuję swojego zachowania i tego, że z taką
łatwością pozwoliłem mu przekroczyć tą granicę. Moją granicę, granicę mojej
intymności i mojego ciała. Spokojnym i lekkim ruchem zrzucił z siebie swój
T-shirt i z uśmiechem na ustach zabrał się za mój. Był starszy, lepszy…
Kyungsoo sięgnął paska od swoich spodni i jakimś umiejętnym
ruchem, którego mój wzrok nie zdołał zakodować dostał się między moje nogi i
delikatnym pchnięciem wszedł we mnie. Wydałem wtedy z siebie jęk, który wcale
nie był zwyczajną oznaką bólu… Czułem go. Czułem go całym sobą, każdy jego
ruch, słyszałem jego przyspieszony oddech i czułem moje oszalałe bicie serca,
które kołatało w mojej klatce piersiowej… Co się ze mną działo tej nocy?
***
Obudziłem się z potwornym bólem głowy. Nie pamiętam kiedy
ostatnio tyle wypiłem… Otworzyłem niechętnie oczy, które szybko przyzwyczaiły
się do półmroku panującego w pomieszczeniu, które dzięki dobrze zasłoniętym
oknom pozwalało zmysłom szybciej dojść do siebie i koiło nieco ból pulsujący w
mojej głowie. Tak w ogóle… Co to było wczoraj? Rozejrzałem się dookoła. Spałem
w salonie, ok. Ale w takim razie, gdzie jest Kyungsoo? Spał ze mną? Podniosłem
się na łokciach i wtedy usłyszałem skrzypnięcie drzwi od jego pokoju, które
znajdowały się naprzeciwko. Chłopak pojawił się na korytarzu w samych
bokserkach, ziewnął i otworzył zaspane oczy. Włosy miał potargane i marszczył
brwi. Spojrzał na mnie, a ja poczułem, jak robi mi się gorąco.
- Już nie śpisz? – spytał i ziewnął. Pokręciłem głową, na co
on przyglądał mi się jeszcze przez moment, po czym wszedł do pokoju. Rzucił się
na kanapę w miejscu, gdzie miałem nogi i rozciągnął się. Przez chwilę miałem
wrażenie, że doznałem chwilowego zatrzymania akcji serca. Spojrzał na mnie
krzywiąc się.
- Ciebie też tak suszy? – spytał. – Chyba za dużo wczoraj
wypiliśmy… - zaczął rozglądać się po pokoju, aż dojrzał coś w okolicy mojej
ręki, która zwisała z kanapy nad dywanem i sięgnął po to zachłannie.
Pośpiesznie cofnąłem rękę jakby w obawie, że sięga po nią. Jednak Kyungsoo
przyssał się do butelki z wodą mineralną. – A najgorsze jest to, że uciął mi
się film zaraz po tym, jak wypiłem ostatnie piwo… - jęknął. – Chcesz? – podał
mi butelkę. Wziąłem dużego łyka i zacząłem analizować jego wypowiedź.
- Czyli… Nic nie pamiętasz? – spytałem dla pewności.
- Nic prócz picia… Kurde… Nienawidzę tego poczucia, że
powinno się coś pamiętać, ale nie jest się w stanie sobie tego nawet ogólnikowo
przypomnieć… Działo się coś ciekawego? Pamiętasz coś?
To było moje pięć minut. Co miałem zrobić? Powiedzieć mu „kochaliśmy
się, było…” co ja plotę?! Nie mogę mu tego powiedzieć…
- Ja… - ugryzłem się w język. – Też nic nie pamiętam. –
skłamałem, a w myślach przeprosiłem go za to naprawdę wiele razy. Zrobię to raz
jeszcze. Przepraszam, Kyungsoo.
- No cóż.. – zaczął i znowu ziewnął zarażając mnie partią
ziewania. – Dobrze, że dzisiaj weekend. Nie musimy ruszać tyłków z domu. Idę
się wykąpać. – rzucił z uśmiechem i wyszedł.
Zostałem sam i od razu, gdy tylko w pokoju zapadła grobowa
cisza, a moje uszy słyszały tylko dźwięk lecącej wody z łazienki moje myśli
zaczęły burzyć się i rozrzucać po całej mojej głowie. Miałem wrażenie, że za
moment eksploduję. Za dużo wrażeń. Ja i Kyungsoo? Dlaczego? Przyjaźniliśmy się,
od lat. Więc co nam strzeliło wczoraj do głowy? W ogóle jak to możliwe, że mój
organizm nie zareagował? Dlaczego patrzyłem na niego i nic z tym nie zrobiłem?
Bez najmniejszych oporów pozwoliłem mu przekroczyć jedną z granic. Granicę,
której nigdy nie powinien był przekraczać. Powinienem mu powiedzieć? Zakończyć
to? Ale… tak silnej i długiej przyjaźni nie kończy się z dnia na dzień. Nie
mogę mu po prostu powiedzieć „spadaj, przesadziłeś.” Nie chcę go zranić…
Z drugiej strony… Jeśli patrzeć na to z innej perspektywy… To mi się… podobało? Nie protestowałem, co daje mi do myślenia. Ale byłem pod wpływem alkoholu, a po nim robi się wiele różnych, głupich rzeczy, których potem się żałuje. Tylko że… ja chyba wcale tego nie żałuję…
Z drugiej strony… Jeśli patrzeć na to z innej perspektywy… To mi się… podobało? Nie protestowałem, co daje mi do myślenia. Ale byłem pod wpływem alkoholu, a po nim robi się wiele różnych, głupich rzeczy, których potem się żałuje. Tylko że… ja chyba wcale tego nie żałuję…
***
Uniosłem się siadając na kanapie. Skopałem koc, którym byłem
przykryty i postanowiłem wstać. Gdy moje stopy zetknęły się z dywanem przeszedł
mnie dziwny dreszcz, a w mojej głowie przewinęły się wszystkie obrazy z
wczorajszego dnia. Zrobiło mi się gorąco. Potrząsnąłem nerwowo głową, by móc
się opamiętać i wziąć w garść. Zwlokłem się z kanapy i poczłapałem do kuchni.
Wyszperałem w lodówce schłodzoną wodę i wziąłem sporego łyka bezpośrednio z
butelki. Chciałem się przejść i orzeźwić, uwolnić się od miejsca, które
przypominało mi wydarzenia wczorajszej nocy. Wróciłem do pokoju, ubrałem się,
włosy przeczesałem palcami. Zostawiłem karteczkę dla Kyungsoo, żeby wiedział,
że niedługo wrócę. Ubrałem buty i wyszedłem. Gdy tylko znalazłem się na klatce
schodowej oparłem się bezwładnie o ścianę, odchyliłem głowę w tył i zamknąłem
oczy. Wziąłem głęboki oddech delektując się samotnością, próbując opanować moje
oszalałe serce. Spokojnym krokiem zszedłem na dół i skierowałem kroki nad rzekę
Han. Lubiłem tamto miejsce i miałem wrażenie, że ono lubiło mnie. Za każdym
razem gdy tam przychodziłem, było tam całkiem pusto, a już nie raz słyszałem
kiedyś od znajomych, że nad rzeką Han zawsze są ludzie, gdy oni tam idą.
Widocznie udziela ona dla mnie odrobiny prywatności i spokoju pośród tego
codziennego szaleństwa i szarości dnia.
Zacząłem w głowie analizować, czy nieświadomość D.O jest
dobrym pomysłem. Może lepiej byłoby, gdyby on także o tym pamiętał?... Ale w
sumie.. Co mu powiem? Nie, nie. Powiedzenie mu prawy to kiepski pomysł.
Zdecydowanie ta opcja odpada. Na trzeźwo nigdy by do czegoś takiego nie doszło.
W końcu obaj jesteśmy mężczyznami, najlepszymi przyjaciółmi. Taki związek jest
czymś chorym, nie moralnym w moim świecie. W jego na pewno też nie, choć coś
takiego wyjaśniałoby brak zainteresowania dziewczynami… Nie! Stop! Co ja w
ogóle plotę? Usiadłem na trawie i oparłem czoło o kolana. Czułem się skołowany
i zagubiony. Dlaczego ta noc mi się podobała? Dzięki Bogu jutro będę mógł się
urwać stamtąd, bo pojadę do sierocińca. Aczkolwiek powrót do domu, to jednak
ostatnia rzecz, której chciałbym aktualnie doświadczyć.
Opadłem na trawę i zamknąłem oczy. Wsłuchiwałem się w cichy
szelest płynącej wody, gdzieś w oddali było słychać śpiew ptaków. Cisza. Tak
bardzo przeze mnie lubiana i upragniona…cisza. Nagle usłyszałem mniej naturalny
szelest. Jakby ktoś, gdzieś za mną, chodził. Zmarszczyłem brwi, podniosłem się
na łokciach i odwróciłem. Zobaczyłem czerwonowłosego chłopaka, o idealnej
cerze, brązowych oczach i malującym się na jego twarzy zmęczeniem.
Wyprostowałem się i zacząłem mu się badawczo przyglądać. Jednak moja prywatność
podarowane od rzeki została dzisiaj nadszarpnięta… Marszcząc czoło odwróciłem
się do niego przodem i skrzyżowałem ręce na piersi.
- Ładnie to tak? Zakłócać innym spokój? – spytałem udając
ironię. Chłopak wzdrygnął się jakby nie był świadom tego, że nie jest sam.
Zatrzymał się gwałtownie i zmierzył mnie wzrokiem. Lekko zmieszany podrapał się
po głowie i spuścił wzrok.
- Przepraszam… po prostu… chciałem być sam.. – mruknął. Był ubrany w czarny bezrękawnik z kapturem,
przekładany przez głowę, na której zawiązaną miał czarno-białą bandanę. Spodnie
miał czarne, do kolan i czarno czerwone adidasy, z których wystawały czarne
skarpetki. Na lewej ręce miał koralikową, drewnianą bransoletkę. Był przystojny
i wyglądał na spokojną, niegroźną i raczej wrażliwą osobę. Taką, którą miało
się ochotę chronić przed złem świata, czy coś… Mimowolnie się uśmiechnąłem. Sam
nie wiem dlaczego. Tak po prostu…
- To tak jak ja. – odparłem. – Usiądziesz? – spytałem i
poklepałem miejsce obok siebie. Stał tak jeszcze przez chwilę przyglądając mi
się, aż w końcu przytaknął, podszedł bliżej i usiadł. Zapach jego perfum czuć
było od razu. Zapach był zmysłowy, delikatny i uznałem, że na długo pozostanie
mi w pamięci. – Jongin jestem – zacząłem – przyjaciele mówią mi Kai. –
uśmiechnął się blado i przytaknął.
- Luhan. – uśmiechnął się lekko pod nosem i spojrzał gdzieś
na wodę bawiąc się w dłoniach kawałkiem urwanej trawy. Przez chwilę
siedzieliśmy jeszcze w ciszy. Uznałem, że jego osoba potencjalnie nie będzie mi
przeszkadzać i położyłem się z powrotem na trawie.
- Często tu przychodzisz? – spytał po jakimś czasie i
spojrzał na mnie. Otworzyłem oczy i podniosłem się na łokciach.
- Dość często. Lubię tą ciszę i spokój, jaki tu panuje.
Czasami, gdy mam kłopot, żeby pozbierać własne myśli, to
spędzam tu nawet pół dnia.
- I co? Pomaga? – zerknął na mnie ponownie.
- Tak, często pomaga. Ale mam wrażenie, że moja aktualna
sprawa jest bardziej do kitu, niż mi się wydaje.
- Och… Rozumiem. – urwał krótko i ponownie zamilkł.
- A Ty? Przychodzisz tu często? – uznałem to za dobry moment
w wypytaniu o jakieś szczegóły o nim.
- Ostatnio coraz częściej… Wolę spędzać czas jak najdalej od
domu… - gdy usłyszałem jego wypowiedź spojrzałem na niego w nadziei, że może
znalazłem kogoś, kto jest w podobnej sytuacji i jakoś będzie nam raźniej.
- Zabawne… - rzuciłem niemrawo. Spojrzał na mnie zdziwiony.
– Też robię wszystko, aby spędzać w domu jak najmniej czasu…
Mam pytanko ... Czy ty bedziesz jeszcze kontynuować tego bloga i wgl. Bardzo mi sie spodobalyntw opowieści i mam nadzieje ze powrócisz z takim woo *,*.... A jak bym cie uraziła tym kom to przepraszam ;(
OdpowiedzUsuńCieszę się, że Ci się spodobały. :) Bardzo chciała bym wrócić, ale niestety mam problem z pisaniem.. mam nadzieję, że to się jeszcze kiedyś zmieni i wrócę z takim "woo" jak mówisz :)
Usuń